Swoją gotowość do akcji ratunkowej w tatrzańskiej jaskini zgłosili grotołazi z Grupy Ratownictwa Jaskiniowego Polskiego Związku Alpinizmu. Grupa powstała pięć lat temu po wypadku, który wydarzył się podczas wyprawy Speleoklubu Bobry z Żagania.
Już piąty dzień taternicy jaskiniowi z Wrocławia pozostają odcięci przez wodę od wyjścia z systemu Jaskini Wielkiej Śnieżnej.
W akcji biorą udział ratownicy TOPR, słowaccy, strażacy, górnicy, w gotowości są instruktorzy Polskiego Związku Alpinizmu i Grupa Ratownictwa Jaskiniowego Polskiego Związku Alpinizmu, złożona z wyspecjalizowanych w ratownictwie grotołazów.
– To ratownicy-ochotnicy – mówi wybitny speleolog Andrzej Ciszewski, który sam szkoli ratowników i grotołazów z różnych krajów świata:
Marcin Bugała, koordynator Grupy Ratownictwa Jaskiniowego, potwierdza, że od wczoraj jej członkowie są w gotowości „na każde wezwanie” TOPR-u:
Jak podkreśla koordynator, akcją kieruje TOPR i bez ich zgody ratownicy z PZA nie mogą podjąć działań.
Grupa Ratownictwa Jaskiniowego przy Polskim Związku Alpinizmu zawiązała się po wypadku, który miał miejsce w 2014 roku podczas wyprawy Speleoklubu Bobry Żagań do austriackich jaskiń.
– Jeden z uczestników, wracając już z akcji, spadł do studni z wysokości 6 metrów, doznając urazu miednicy i żeber – mówi kierujący wówczas wyprawą Rajmund Kondratowicz z Żar, jednocześnie ratownik GOPR i instruktor taternictwa jaskiniowego, również członek Grupy Ratownictwa Jaskiniowego:
Dlaczego tak dużo osób?
– Często trudno ocenić warunki w jaskini i stwierdzić, jakie będą potrzeby. Dlatego stawia się w gotowości maksymalną liczbę osób i środków – mówi Rajmund Kondratowicz. Ten wypadek skończył się szczęśliwie – grotołaz został przewieziony do szpitala w Salzburgu, potem do Polski i szybko wrócił do zdrowia.
Po tym wypadku środowisko jaskiniowe uznało, że konieczne jest utworzenie grupy ratowników, którzy będą gotowi do akcji zwłaszcza w krajach, w których nie ma profesjonalnych służb.