Nietuzinkowe Lubuszanki – Katarzyna Funck i inne

Ostatni stos

Zbiorową bohaterką wśród naszych nietuzinkowych pań są także zielonogórskie czarownice. Ich los odzwierciedla status kobiet w protestanckiej Zielonej Górze. W procesach czarownic dosyć dobrze zarchiwizowanych przeglądają się XVII wieczne społeczne relacje w lubuskich miastach, choć wówczas Zielona Góra była miastem śląskim.

Z racji sławnych procesów czarownic, ostatnich na ziemiach znajdujących się obecnie w Polsce, uniknęły zatarcia w ludzkiej pamięci zielonogórskie kobiety niesłusznie oskarżane o czary. Bo posądzenie o czary, czyli posiadanie przez kobiety zdolności boskich, wiąże się raczej z reformacją. Średniowiecze generalnie potępiało wiarę w czary, co potwierdzają liczne dokumenty. Dowodzi tego w pewnym sensie proces Joanny D’Arc, którą spalono za herezję, czyli za to, że twierdziła iż wstąpiła w nią moc boska, dzięki której mogła pokonać wrogów na polu bitwy. I gdyby wycofała się z tych słów zapewne byłaby uwolniona, co było w takich przypadkach powszechną praktyką. Katolicka Polska nie paliła na stosach czarownic, co wcale nie oznacza, że nie karano w ten sposób kobiet. Trzeba przy tym też pamiętać, że sądzeniem czarownic zajmowała się władza świecka. Procesy te warto korelować z umacnianiem się żywiołu protestanckiego w lubuskich miastach. Jako ludzie rozumni, chyba rozumiemy, że słowa „czarownica” używane w niniejszym tekście, są pewnego rodzaju skrótem i znaczą nie osobę potrafiącą czarować, ale osobą zabobonnie oskarżaną o takie możliwości.

Dzisiaj trudno dojść do prawdy o paleniu na stosie tzw czarownic o co niesłusznie pomawia się inkwizycję. Tłem tej sprawy są wojny religijne wywołane reformacją. Elementem tej wojny, która nota bene trwa do dzisiaj, rzecz jasna jedynie na niwie naukowej i propagandowej, jest wynalazek druku, który umożliwił publikację i rozpowszechnianie rozmaitego rodzaju pism kłamliwych, mających prowokować nieporozumienia, dowodzącej kłamstwem i przeinaczeniem racji jednej ze stron wielkiego religijnego konfliktu. I niech się nam nie zdaje dzisiaj, że ówczesne zachłyśnięcie się możliwościami taniej masowej publikacji nie prowokowało do tego co dzisiaj nazywamy hejtem. Takim jest pomawianie inkwizycji o to, że spaliła Giordano Bruno za głoszenie teorii kopernikańskiej. To czysty antykatolicki hejt. Dzisiaj po 600 latach trudno oddzielić ziarno od plew bez wnikliwej analizy zródeł w tej i w tysiącach innych spraw zawiązanych z praktyką palenia ludzi na stosie. Z tego też powodu informacje o 40 tysiącach spalonych czarownic w Polsce i milionie w Niemczech należy przyjmować z wielkim dystansem. Badanie prawdy zostawmy historykom i skupmy się na zielonogórskich czarownicach.

O procesach zielonogórskich sporo wiemy z Extrakt Protocolli, czyli skrótu z czterech ksiąg zawierających protokoły z przesłuchań zachowanym w Muzeum Lubuskim. Ów skrót przedstawia wyciąg z akt procesowych z lat 1663, 1664 i 1665. Jako rękopis ten powstał na podstawie czterech ksiąg, z których dwie dotyczyły miasta, a dwie pozostałe – okolicznych wsi. Dokument sporządzono na papierze czerpanym z widocznymi znakami wodnymi charakterystycznymi dla wytwórni papieru w Krępie. Pierwszą datą w tym dokumencie jest 3 września 1663 roku. Ostatnią 24 marca 1665 roku. Wyciągi z protokołów notują tok przesłuchań, opisują tortury, podają zadawane pytania i oczywiście odpowiedzi oskarżonych. Są w nim też wyroki sądowe. Dokument posłużył zapewne rodzinom oskarżonych kobiet, jako załącznik do listu z prośbą o interwencję na dworze cesarskim w Wiedniu, co ostatecznie zakończyło się uniewinnieniem dwóch kobiet i cesarskim zakazem tych haniebnych praktyk.

Pierwszy zielonogórski proces czarownic miał miejsce w 1640 r. kiedy podczas wojny 30 letniej miasto „gościło” Szwedów. Oskarżono i spalono na rozkaz dowódcy szwedzkiego oddziału stacjonującego w Zielonej Górze, cztery kobiety. Były nimi żona wachmistrza i dwie inne żony zwykłych żołnierzy oraz markietanka. Czym zawiniły nie wiadomo, bo informacja o tym jest bardzo skąpa i w zasadzie jednozdaniowa. Domyślać się można jedynie, że w owym czasie w taborach wojsk szwedzkich grasujących po Środkowej Europie od Szczecina do Pragi, w taborach było wiele kobiet wypełniających rozliczne funkcje, głowie żon zajmujących się praniem, gotowaniem i naprawianiem odzieży. Zapewne w tamtych czasach obóz wojskowy nie przypominał dzisiejszych koszar, ale tonące w błocie tętniące pełnowymiarowym życiem wędrowne miasteczko. Brudne, śmierdzące, zdeprawowane, w którym obowiązywało raczej prawo dżungli. A kiedy wynajmujący żołnierzy możnowładca spózniał się z wypłatą żołdu, miasteczko to przypominało watahę wilków, w którym zasady ustalał ten kto silniejszy i sprytniejszy. Dzisiaj mało sobie uzmysławiamy, że realia wojny 30 letniej, w wyniku, której populacja tej części Europy zmniejszyła się o ponad połowę, dla wielu kobiet i ich dzieci towarzyszenie wojsku w wojennych bataliach, w których uczestniczyli ich mężczyzni, było szansą na przeżycie, a bycie częścią tej dziczy premiowało rozmaitymi beneficjami.

Dopiero kilkanaście lat po szwedzkiej innowacji, czyli w II połowie XVII w. Zielona Góra stała się widownią „procesów czarownic” wynikających z lokalnych oskarżeń. W 1654 roku 9 stycznia pierwszą ofiarą fanatyzmu religijnego z oskarżenia zielonogórzan została 84-letnia mieszkanka Łężycy Katarzyna Funck lub Funcke, wdowa po zielonogórskim mistrzu łaziebnym Marcinie. 25 września 1652 roku oskarżono ją oficjalnie o czary, a konkretnie o odebranie mleka kilku krowom. Zarzucano jej także sprowadzenie na wieś groźnej burzy oraz wywołanie choroby u jednej z kobiet. Stos, na którym ją spalono, ustawiono na Placu Drzewnym, który zlokalizowany w okolicach dzisiejszej ulicy Drzewnej, był miejscem kilku kolejnych egzekucji na czarownicach.

Najczęstszymi ofiarami pomówień o czary, tak jak w przypadku Katarzyny Funcke, były stare kobiety. Z licznych dokumentów jakie zachowały się w Niemczech wynika, że bardzo często dzieci oskarżały własne matki o czary. Zapewne takie oskarżenie w myśl bolszewickiej zasady, „wygrywa ten kto pierwszy doniesie”, zgłaszały młode kobiety na swoje teściowe, pewnie chodziło też o przejęcie majątku, albo o usunięcie kogoś kto stanowił obciążenie dla domowego budżetu. Który z tych powodów był pretekstem do donosu, trudno powiedzieć.

Szwedzka propozycja trafiła na podatny grunt ludzkiej podłości i wzmocniona religijnym zapałem i powszechnym nieuctwem, trafiła do gustów zielonogórskich mieszczan, a władza miejska starała się nadążać za wyzwaniami mody i zapotrzebowaniem na tę formę sprawiedliwości. W mieście i okolicy zapanowała psychoza. Polowano na czarownice z zapałem, a każda podzielonogórska wioska chciała się wykazać czujnością religijną. A ponieważ miasto było ich właścicielem, sądy nad ich mieszkankami podejrzanymi o zmowę z diabłem, sprawowała władza grodzka.

Procesy w Zielonej Górze należącej wtedy do Monarchii Habsburskiej rozszalały się na dobre w roku 1663. W tle procesów są rozlewające się w tej części państwa Habsburgów wpływy lutera. Krwawe konflikty o kościoły, gwałtem przez luteran przejmowane. Wzajemne samosądy. Katolików na protestantach, protestantów na katolikach. Pewne wyobrażenie o skali i intensywności tych konfliktów świadczy historia kościóła św. Jadwigi w Zielonej Górze.

Trzeba też wiedzieć, że ludność wiejska od Zielonej Góry po Berlin, a także pomiędzy Gorzowem a Głogowem, generalnie była ludnością słowiańską, katolicką i mówiącą po polsku, a ludność miejsca protestancką i niemiecką. Austriacka władza dolewała oliwy do ognia interweniując niezbyt rozważnie w sprawy wiary swoich poddanych w myśl zasady, czyja władza tego religia. Nie można więc wykluczyć, że do pretekstów jakimi posługiwali się oskarżyciele były także kwestie wiary. Światło na tego rodzaju kontekst rzuca sprawa ostatniej słupskiej czarownicy spalonej tam na stosie. Pozwolę sobie na skorzystanie z internetowej notatki jaką można znalezć w Wikipedii. Otóż tą ostatnią rzekoma czarownicą była Trina Papisten w oryginalnej pisowni Catharine Papisten, żona rzeźnika, Andreasa Zimmermanna. Oskarżył ją o czary aptekarz Zienecker, który 4 maja 1701 r. zgłosił się do magistratu z wielostronicowym pismem oskarżającym Kathrin Zimmermann o czary. Żeby uświadomić Szanownym Czytelnikom, jak wysoko sięgał obłęd związany z oskarżeniami o czary, warto wiedzieć, że 27 lipca 1701 opinię prawną zezwalającą na zastosowanie tortur wobec oskarżonej o czary, wydał Wydział Prawa Uniwersytetu w Rostocku. Katarzynę skazał za czary protestancki sąd pruski 30 sierpnia 1701 roku, a wyrok przez spalenie na stosie wykonano w Słupsku przy Baszcie Czarownic po wielu dniach tortur. „W oczach (podaję za Wikipedią) Prusaków uosabiała to, czego nienawidzili: słowiański język, lokalne zwyczaje i katolicką wiarę. W sposób typowy dla prześladowań w państwach protestanckich cały proces odbył się pod nadzorem magistratu. Współcześnie, czasem błędnie kreowana na ofiarę krwawej inkwizycji, Katarzyna była polską katoliczką posłaną na stos przez niemiecki, protestancki sąd”. Katarzyna jak wynika z przydomka Papist, była najpewniej katoliczką, a według badaczy przed przybyciem do Słupska Katarzyna nosiła nazwisko kaszubskie – Nipkowa.

Tej historii dobrze zbadanej, bo zapisanej z pruską skrupulatnością, można domniemywać, że Katarzyna wg pruskiej władzy miała trzy wady. Była katoliczka, była słowianką i być może zajmując się ziołolecznictwem a może przyjmowanie porodów, stanowiła konkurencję dla słupskiego aptekarza. I takie też wątki można podejrzewać w przypadku zielonogórskich procesów.

W wyniku histerii wywołanej zabobonami o czarach, w ciągu trzech lat zginęły w Zielonej Górze i okolicach 23 kobiety. Nie zawsze jednak były to kobiety ze społecznych dołów, żyjące na społecznym marginesie. O czary oskarżano także żony zielonogórskich kupców, piszących skargi do austriackich władz. Wśród nich była Elżbieta Grasse, o której trzy kobiety: Anna Klich, Anna Stach i Urszula Gutsche zeznały, że jest czarownicą i oskarżyły ją o trucie kur. Elżbieta Grasse urodziła się w 1613 roku w Radnicy, w religijnej rodzinie. Ojciec był pastorem w Nietkowicach, a matka farbiarką. Ona sama wyszła za mąż za pastora z Koźli. Po jego śmierci wróciła do rodzinnej wsi. Tu wyszła ponownie za mąż za kupca Chrystiana Grasse. Ślub odbył się w 1644 roku,a Elżbieta urodziła mu pięcioro dzieci. Jej mąż był nietypowym jak na owe czasy mężem, bo nie przestraszył się oskarżeń żony o czary. Mimo, iż wiedział, że sam może być oskarżony o przymierze z szatanem, postanowił bronić żonę. W piśmie do sądu prosił sąd o niestosowanie tortur i zaproponował 2 000 talarów kaucji za jej wyjście. Wątpił w prawdziwość zeznań świadków wymuszonych torturami. Dwa dni po interwencji Krzysztofa Grasse sąd przesłuchał Elżbietę i dwie inne kobiety – Dorotę Jeuthe i Elżbietę Apelt, które po przesłuchaniu zostały wypuszczone.

Sędziowie stracili pewność co do jej winy. Zapytali zatem o radę sędziów ze Lwówka, którzy zalecili dokładnie zbadanie oskarżonej przy użyciu tortur. Miały to być zgodnie z ówczesnym arsenałem motywującym podejrzanych do szczerości: kłucie paznokci, hiszpańskie buty służące do miażdżenia stóp i wyciąganie na specjalnym łóżku. Sąd w Zielonej Górze skorzystał z tej rady i wcielił je w czyn.

Grasse na torturach przyznała się do wyuzdanych kontaktów seksualnych z diabłem, który wyglądał jak wędrowny czeladnik i nazywał się Martin, lotach na Łysą Górę, smarowaniu się maścią czarownic. Ale pózniej te zeznania odwołała, świadoma, że czeka ją straszniejsza śmierć. Żywcem spalenie na stosie. Po odwołaniu zeznań, nie mogła liczyć na wcześniejszą śmierć z rąk kata, który skazane czarownice, przed spaleniem ich ciał na stosie, dusił. Dlatego Elżbieta Grasse jako nieliczna oskarżonych kobiet żywcem 6 lutego 1665 roku na stosie.

Zastraszeni bliscy oskarżonych kobiet, mając świadomość sadystycznych a może i mizogenicznych skłonności przesłuchujących, nie mając odwagi na otwarty sprzeciw wobec fanatyzmu lokalnej władzy, potajemnie opłacali kata, aby ten podczas torturowania kobiet nieco przesadził ze środkami „fizycznego przymusu”, tak aby skrócić męki biednych kobiet. Znając ludzkie słabości nie można wykluczyć, że oprawca musiał się z sędziami dzielić pieniędzmi za przynoszenie torturowanym szybszej śmierci.

Pewnym nawiązaniem do historii ze słupską Katarzyną Papistkę, może być lista nazwisk kobiet straconych za rzekome czary w procesie z 1663 roku. Archiwa je zapamiętały jako: Helena Klich z Przylepu, Anna Jaszke z Przylepu, Anna Mebel z Przylepu, Anna Baran z Przylepu, Ewa Werner z Przylepu, Maria Wojten, Urszula Gutsche, Urszula Magnus z Krępy, Anna Hasucka z Zawady, Sabina Grasse, Anna Neuman, Anna Klich z Przylepu. Część kobiet nosiła nazwiska o słowiańskim rodowodzie. Może polskie, a może łużyckie. A skoro tak, to i można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że jako katoliczki, przynajmniej część z nich, stały się obiektem kłamliwych pomówień swoich protestanckich sąsiadek. Tak jak w Słupsku.

Wynaturzenia związane z procesami czarownic w Zielonej Górze i coraz częstsze skargi mężów palonych kobiet, spowodowały, że w roku 1669 wydano zarządzenie cesarskiej, a zatem katolickiej, władzy z Legnicy pozbawiające tutejsze lokalne sądy, opanowane przez protestantów, prawa do wydawania wyroków śmierci na kobiety oskarżone o czary. Był to ogromny sukces mężów dzielnie stających w obronie trzech kobiet: Elżbiety Grasse, Doroty Jeuthe i Elżbiety Apelt. Na szczęście dla zielonogórskich kobiet sądownictwo pruskie i naukowe promieniowanie pruskich uniwersytetów nie sięgało jeszcze do Zielonej Góry.

Moda na palenie czarownic nie ominęła Przylepu. Wieś ta w wydarzeniach tych odegrała niepoślednią rolę. Ówczesny właściciel wsi Melchior von Landeskron oskarżył w 1662 roku niejaką Kliche o podpalenie jego karczmy. Melchior swoje oskarżenia poparł zeznaniami dwóch świadków. Według ich zeznań Kliche miała umiejętności leczenia ziołami chorób ludzi i bydła. Podobno spowodowała śmierć krowy u niejakiego Maksa Scholca. Wzięta w „krzyżowy ogień pytań”, przypiekana, bita, straszona hiszpańską dziewicą, przyznała się do czynionych jej zarzutów. Torturowana zeznała, że podczas sabatów smarowała się maścią ze zamordowanego przez siebie dziecka lub nieochrzczonego chłopca. Komisja sędziów skazała ją na śmierć przez spalenie na stosie. Przed śmiercią wskazała jednak dwie wspólniczki, te z kolei wskazały następne.

I znów można snuć przypuszczenia, że chodziło o konkurencję, nie tyle medyczno-zielarską, co ekonomiczną. Może biedna Kliche robiła w domu lepsze piwo, chleb, masło lub lepszą kiełbasę od karczmarza, który miał zwyczaj dolewania wody do wódki i piwa sprzedawanych klientom. Bo może we wsi panował monopol, który biedna wieśniaczka złamała, chcą ratować swój domowy budżet. Melchior oskarżeniami pozbył się konkurencji i jednocześnie ostrzegł innych, że nie będzie żartować wobec każdego, kto naruszy jakiś jego monopol.

Łańcuszek wymuszanych torturami procesów objął wiele kobiet, w większości z okolicznych wsi. Najczęstsze zarzuty kierowane przeciwko nim to: obcowanie z szatanem, zamawianie krów, sprowadzanie klęsk żywiołowych i chorób. Oskarżone kobiety, przeważnie w podeszłym wieku, były palone na stosie w okolicznych wsiach, bądź na placu Drzewnym w Zielonej Górze lub w miejscu dzisiejszego rozwidlenia ulic Batorego i Dąbrowskiego.

Warto przypomnieć, że i do Zawady trafiła moda na palenie staruszek na stosach. Wzorem Zielonej Góry w latach 1664-1665 spalono na stosie 2 mieszkanki Zawady oskarżone o „obcowanie z diabłem”.

Dzisiaj ciekawi tych procesów mogą udać się do Muzeum Lubuskiego i w dziale tortur, zwanym „Muzeum Tortur”, zobaczyć jakimi narzędziami i sposobami posługiwał się wymiar sprawiedliwości z czasów czarownic palonych w Zielonej Górze na stosach. Warto też przechodząc w Zielonej Górze ulicą Kopernika, zerknąć na parking pomiędzy tą ulicą, a ulicą Drzewną. W tym bowiem miejscu kiedyś, kiedy w Złotej Łączy płynęło więcej wody, był niezbyt głęboki staw. Zwał się Hexenteich i jak nazwa podpowiada służył do testowania czarownic, według logiki, że skoro pływa to ma kontakty z diabłem.

Zielona Góra nie była wyjątkiem. W tym samym czasie płonęły stosy m.in. Zbąszyniu, Bytomiu Odrzańskim, Sulechowie, Szprotawie, Świebodzinie, Krośnie Odrzańskim, Gubinie, Głogowie i Gorzowie. W samych tylko Strzelcach Krajeńskich w czasie dwóch miesięcy spalono 150 kobiet.
Ostatni stos dla uśmiercenia winnego w Zielonej Górze zapłonął w 1796 roku. Rok wcześniej, 11 września, 59-letni Kirschke celowo podpalił dom w Przylepie, a w nim spłonęło zginęło dziecko. Podpalacz został szybko zatrzymany i trafił do aresztu w Zielonej Górze. Sprawcy zarzucano także inne podpalenia. Kirschke podobno podłożył ogień z zemsty na niewiernej narzeczonej, która jak można się domyśleć najpierw nadmiernie go oczarowała a potem rozczarowała. I tylko tyle w tym było czarów. Kronikarz Führling zapisał, że dla dokonania się sprawiedliwości potrzeba było 23 sążnie drewna, 10 kop chrustu i dwie kopy słomy. Do tego dołożono jeszcze niezbędne: siarkę i smołę.

Z kronikarskiego obowiązku podaję za wzmiankowanym protokolarzem wykaz czarownic z Zielonej Góry i okolic: Helena Klich z Przylepu, spalona 10 lipca 1663 r., Anna Jaszke z Przylepu, brak informacji o jej losie, Anna Memel z Przylepu, stracona 22 września 1663 r., Anna Baran z Przylepu, stracona 22 września 1663 r., Ewa Werner z Przylepu, stracona 22 września 1663 r., Maria Wojten (74 lata), stracona 22 września 1663 r., Urszula Gutsche, zmarła 9 maja 1664 r., ciało spalono, Urszula Magnus z Krępy, stracona, Anna Hasucka z Zawady, stracona, Sabina Grasse (78 lat), zmarła podczas tortur, ciało spalono, Anna Neuman (64 lata), zmarła po torturach, ciało spalono. Anna Klich z Przylepu, zmarła po torturach 4 listopada 1663 r., (sędziowie w protokole z tortur zapisali -„zmarła przez diabła uduszona, bo jej szyja całkiem chwiejna i spuchnięta była”), ciało spalono, Elżbieta Grasse z Nietkowa (51 lat), żywcem spalona 6 lutego 1665 r., Elżbieta Apelt, zwolniona w 1665 r., Dorota Juthe, zwolniona. Ale zapewne straconych za czary było więcej.

Dokumenty utrwaliły także nazwiska sędziów. A byli nimi: Matheo Demoreno, J. Adam Sribanus, Melchior von Landskrone, Johann Betrhold, Johann Georg Schwolke, Gregorius Cletus, Christoff Hirte i Abraham Gabler. Wszyscy sędziowie byli osobami świeckimi.

 

Opracował: Krzysztof Chmielnik

najnowsze z Lubuskiego

popularne

Skip to content