Nietuzinkowe Lubuszanki – Dorota de Talleyrand

Panna Batowski

Wśród anegdotek historycznych dotyczących Lubuskiego nie może zabraknąć Doroty de Talleyrand. Nie będę tego uzasadniać kwiecistymi alegoriami jej zasługi. Niech przymiotniki wymyślą czytelnicy sobie sami. Pozostanę przy faktach. I to one niech namalują jej autoportret. Bo Księżna Dino, która co prawdę sama była malarką, najlepszy swój autoportret namalowała swoim życiem. A ponieważ trudno ten obraz objąć jedną opowieścią, a całość godna jest grubej książki, zaprezentujemy Dorotę de Talleyrand w dwóch odsłonach. Pierwszą będzie dzieciństwo i młodość, silnie związane z Polską, o czym zdaje się Lubuszanie nie wiedzą, lub wiedzą bardzo mało, a drugą zaniedbany park, który niszczony przez barbarzyńców, nie może doczekać się ogrodnika.

A urodziła się 24 sierpnia 1793 r. w Friedrichsfelde wówczas wioskę pod Berlinem, w barokowym pałacu, który jej oficjalny ojciec, Piotr Biron książę Kurlandii zakupił w 1785 roku. Rok później zakupił dobra w Żaganiu. Życiorys tego arystokraty wart jest wieloodcinkowej telenoweli, dosyć powiedzieć, że po III Rozbiorze Polski sprzedał swoje księstwo, ulegając dosyć ultimatywnej prośbie Rosji, z kategorii tych co się ich nie odrzuca, za wysoką dożywotnią rentę państwową w wysokości 60 000 talarów oraz rekompensatę finansową za utracone posiadłości w wysokości 2 000 000 talarów. Po zrzeczeniu się tronu w Kurlandii na rzecz Rosji, osiadł w Żaganiu, gdzie zakończył żywot w 1800 roku. Dokładnie w Jeleniowie. Jego ojciec twórca wielkiego majątku Piotra był faworytem carycy Anny Piotrownej, jak dawniej elegancko określano kochanka władczyni. To ona uczyniła go władcą Kurlandii i hrabią Cesarstwa Rzymskiego. Dzięki związkowi z carycą rzez jakiś czas sprawował faktyczną władzę w Rosji. To po części jego wpływom zawdzięczamy wybór Augusta II na króla Polski. Piotr Biron dzięki ojcu władał gigantycznym majątkiem, porównywalnym z majątkiem carów.

I tegoż właśnie Piotra Birona trzecią żoną została księżna Anna-Dorothea-Charlotte von Medem, pochodząca ze starej szlachty kurlandzkiej. Urodziła Piotrowi sześcioro dzieci, z których dojrzałych lat dożyły cztery córki: Wilhelmine, Pauline, Johanna i Dorothee. Wszystkie wyszły za mąż za przedstawicieli znamienitych rodów. Wilhelmina przez jakiś czas władała Żaganiem. Ta ostatnia, czyli nasza bohaterka, o czym nie zawsze można w purytańskich opowieściach rodowych przeczytać, nie była jedna córką Piotra Birona, ale Aleksandra Batowskiego i dlatego często mówiono o niej „panna Batowski”. Genealogie jakie łatwo można znalezć w internecie, często potwierdzają ojcostwo Aleksandra Batowskiego. Jej oficjalny ojciec Piotr Biron w momencie urodzin Doroty liczył sobie 69 wiosen i jego żona, a matka Doroty, mając 32 lata, jak to w arystokratycznych oświeconych rodach bywało, musiała dbać o kontynuację rodu uciekając się do sprawnych genealogicznie partnerów. Nie ma sensu moralizować, ani udawać zgorszonych. W tamtych czasach nie było to nic nadzwyczajnego. Majątek dawał pozycję w świecie, a liczne dzieci, jak to już kilkakrotnie dowiedliśmy, wzmacniały szanse na ochronę majątku a także na jego poszerzanie.

Aleksander Benedykt Batowski urodzony w 1760 roku, a więc równolatek księżnej, w młodości jak większość młodych arystokratów, pojechał w świat nabywać ogłady ale też zdobywać znajomości. Był w Paryżu, gdzie służył Ludwikowi XVI we francuskim wojsku zdobywając w wieku lat 18 stopień rotmistrza. Po powrocie do kraju pełnił wiele funkcji. Był szambelanem ostatniego króla Polski, Stanisława Augusta Poniatowskiego. Posłował do Berlina. Jako 30 latek został posłem koronnym województwa inflanckiego na Sejm Czteroletni, którego dziełem była Konstytucja 3 maja. W 1792 wysłano go jako komisarza królewskiego do Mitawy, stolicy księstwa Kurlandii. Tam spotkał matkę Doroty, która urodziła się jak wiemy rok po tym spotkaniu. Jego kontakty jakie miał we Francji przydały się, bo podczas Insurekcji Kościuszkowskiej był wysłannikiem Tadeusza Kościuszki do władz francuskich. W czasach Księstwa Warszawskiego przysłużył się Karolowi Talleyrand, ministrowi spraw zagranicznych Francji. Batowski pośredniczył w przekazaniu mu łapówki w wysokości 4 milionów florenów od polskiej Komisji Rządzącej, która miała skłonić Francuzów do uzyskania jak najbardziej korzystnych dla odnawianego państwa polskiego warunków w traktacie jaki Francja i Rosja zawarły w 1807 roku w Tylży. Talleyrand, nie zdołał wypełnić tego zadania i łapówkę zwrócił. Takiego to rodzonego ojca miała Dorota i to on zadbał, aby jego córka została żoną Edmunda de Talleyrand-Périgord, bratanka Karola Talleyrand.

W momencie śmierci oficjalnego ojca Piotra Birona, Dorota mając 7 lat odziedziczyła wielki majątek. W swoich wspomnieniach opisuje ten traumatyczny czas w dramatycznych słowach. Sama uważała się za niezbyt ładną, była wystraszona, czuła się uciekinierką, a jej dzieciństwo skończyło się nagle. Jednym słowem był nieszczęśliwa. Jej matka opisywała ją jako dziecko o przedwcześnie dojrzałej inteligencji i wobrazni, bardzo żywe, o czarnych włosach i ekspresyjnej twarzy. A konkludując dodała: „jednym słowem była dzieckiem o przedwczesne dojrzałym umyśle i wyobraźni”

Może w tym opisie jest jakieś echo, tego, że matka teraz wdowa, nie bardzo przejmuje się losem Doroty, która pozostawała pod opieką guwernantki. Tym niemniej matka prowadząc korespondencję z córką orientuje się, że edukacja Doroty nie przebiega dobrze. Podejmuje więc decyzję i preceptorem, a to coś więcej jak guwerner, zostaje nie kto inny jak Scipione Piattoli, kolejna postać warta telewizyjnego serialu. Guwernantką i odtąd stałą towarzyszką jej młodości zostaje panna Hoffmann.

Piattoli, wychowawca Adama Jerzego Czartoryskiego, o którym w polskich podręcznikach nie wspomina się, że był ministrem sprawa zagranicznych Rosji po rozbiorach Polski, uczył a raczej wychowywał córkę Ignacego Potockiego – Krystynę, ale nade wszystko był sekretarzem Stanisława Augusta Poniatowskiego i wywarł wielki wpływ na treść i redakcję Konstytucji 3 maja. Jako osoba obdarzona wybitną inteligencją i obyta na dworach europejskich prowadził sprawy sprzedaży Księstwa Kurlandzkiego i z tej racji poznał matkę Doroty. Jak to pięknie ujęto w biografii Doroty de Talleyrand, Piattoli uczył ją nie tylko czytania, ale przede wszystkim porządku, zasad moralnych i społecznych. Dalekim echem tych nauk Piattolego, jest konwersja Doroty z protestantyzmu na katolicyzm w 1811 roku.

Piattoli nie tylko dbał o wychowanie Doroty, ale także próbował, jak wiemy bez powodzenia ją swatać, ze swoim wcześniejszym uczniem Adamem Jerzym Czartoryskim. Mimo samotności, Dorota była częstym gościem w berlińskim salonie swojej matki. Tam spotykała się ze swoimi arystokratycznymi krewniakami, księżniczkami, książętami oraz z przyszłymi królami i królowymi.

Wojna francusko-pruska, która wybucha w 1806 roku wywraca życie Doroty do góry nogami. Ucieczki, przeprowadzki zniszczenie pałacu przez francuskich żołnierzy, widoki pobojowisk i innych skutków wojny sprawia, że Dorota nie przepada za francuzami, Napoleonem i Francją. Jest jednak już podlotkiem, a jeden z gości matki tak o niej pisze:

„(…) pozornie wydaje się, ze ma ciemne, nieprzeniknione brązowe oczy, ale w rzeczywistości są ciemnoniebieskie. Czoło i nos mają grecką perfekcję, nos może zbyt długi, górna warga o klasycznym kroju, owalna twarz najlepszego rysunku. Czarne, jedwabiste włosy po prostu rozczesane na środku i upięte węzeł za głową. Wyraz jej twarzy zazwyczaj bardzo poważny, ale wciąż słyszę jej wyraźny śmiech, ten srebrzysty śmiech, który pozostał jej do starości.”

Pięknie prawda?

W roku 1807 de Talleyrand wraz z Napoleonem zjawia się w Warszawie. Spotyka się z Aleksandrem Batkowskim, aby za jego pomocą znaleźć żonę dla siostrzeńca Edmonda. O Dorocie mówi się, że jest bogata niczym kopalnia w Peru. Więc jego wybór pada na 15 letnią wówczas Dorotę. Intryga Talleyranda rozwija się, a on sam planuje, aby w roli swata wystąpił cesarz Napoleon. Zarówno bogactwo jak i pozycja Bironówny jest zbyt duża, aby swatem był ktoś pośledni. Ale z Napoleonem nie wyszło, więc do swoich matrymonialnych planów angażuje cara Rosji Aleksandra. Ten z misją udaje się do matki Doroty. Matka nie bardzo ma wybór i zgadza się, ale kłopot w tym, że Dorota kocha się w Czartoryskim, Jerzym Adamie i na dodatek nienawidzi Francuzów. Jednak rodzina Adama była temu mariażowi przeciwna. Matka więc uznaje, że zgodnie z wolą cara, którego była poddaną i od którego wszak otrzymywała po mężu, całkiem sporą rentę, przeprowadzi się z córką do Paryża. A tam smarkuli młodzieńcze amory wywietrzeją z głowy.

Zamiast do Paryża Dorota wraz z panną Hoffman wróciła do Berlina, a matka Doroty udała się do Löbichau, gdzie spotkała Piattolego i Edmonda de Talleyranda. W międzyczasie okazało się, że Adam Czartoryski ma już inne plany. Zaś Edmond oświadczył, że woli wieść kawalerskie życie, ale ulegnie woli wuja. Matce zaś Dorota oświadczyła, że podąży za jej wolą choć Edmond jest jej obojętny, ale nie wrogi.

Zadecydowano więc o ślubie, który miał to miejsce 21 kwietnia 1809 roku we Frankfurcie nad Menem. Młodą parę pobłogosławił książę Dalberg, przyjaciel Talleyranda i księżna Dalberg. Sióstr Doroty nie było, bo sprzeciwiały się małżeństwu z Francuzem. Talleyranda wuja pana młodego też nie było. Księżna Dorota miała 15 lat a „przyszłość wydawała się jej niepojęta”. Tak zrelacjonowała, po latach swój ówczesny stan psychiczny. Małżonek nie ukrywał niewierności, a i zapewne Dorota nie była mu dłużna w aklowianych sprawach. Stryj został kochankiem Doroty i to chyba on był ojcem jednej z jej córek. Małżeństwo umierało jednak powoli, bo dopiero w 1818 r. sąd ogłosił rozdział majątkowy pomiędzy Dorotą, a jej mężem Edmundem, w 1824 zaś separację, a ostatecznie w 1830 rozwód.

Tak kurlandzka księżniczka, córka polskiego arystokraty, poddana rosyjskiego cara, kształtowana intelektualnie przez włoskiego katolika, współtwórcę konstytucji 3 maja, bawiąca się jako dziecko z przyszłym pruskim królem, staje się żoną francuskiego arystokraty. Początkowo protestantka, potem katoliczka. Zbyt francuska dla Prusaków, zbyt pruska dla Francuzów. Lista jej znanych kochanków dosyć imponująca. Uczestnicząca w Kongresie Wiedeńskim, skandalistka i kobieta wielkiego serca. Przyznacie państwo, że to, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, nowoczesność i multikulti w jednym. Tyle tylko, że nie wymyślone przez marksistowskich europejskich polityków jako mieszanie na siłę różnych kultur, totalitarną chochlą, ale spójne dzieło przypadku i wkręcenia indywidualnego losu w tryby historii. Mieszanka, która dała fenomenalny efekt. Efekt, który stał się częścią historii Lubuskiego. Wielokulturowej mieszanki, tak bardzo odmiennej od stereotypu jakiego uczą nas w książkach do historii o Polsce. I tak odmiennego, od tego jaki chce narzucić Europie, „Europa”. Bez Euroregionów. Urzędniczej nowomowy o beneficjentach i uzasadnionych kosztach uzyskania. No i co nie mniej ważne, całej tej feministycznej frazeologii.

Zapach czosnku

Dorobek Doroty de Tallerand, świeci dosyć jasnym blaskiem. Szkoda, że nie wszyscy Lubuszanie uświadamiają sobie, jak piękną postacią była księżna Dino. Jej legenda życie, co naturalne, w Żaganiu, miejscu jej najdłuższego pobytu i miejscu w którym jej życie odcisnęło najgłębszy ślad. To co zrobiła dla swojego Żagania wykracza poza współczesne normy. Kiedy zmarła w 1862 roku po długiej i ciężkiej chorobie, wywołanej wypadkiem drogowym jakiemu uległ jej powóz na drodze z Zatonia do Żagania, na jej pogrzeb z terenu księstwa przybyło 10 tysięcy ludzi. Pałac w Żaganiu z którego w ostatnich miesiącach wojny wywieziono wszystko co cenne, za wyjątkiem zbioru jej prywatnej korespondencji, poddany renowacji, jest chlubą miasta. Pałac w Zatoniu, miejsce w którym cieszyła się sielskim życiem, spłonął splądrowany przez sowieckich wyzwolicieli. Pozostał jednak przypałacowy park. Park, który czeka na lepsze czasy.

Park z istoty rzeczy jest rodzajem ogrodu, w którym zamiast warzyw i owoców, ogrodnik posadził drzewa. I o ile ogród ma, dzięki temu, co w nim rośnie, napełniać nasze brzuchy, to park ma swoją urodą sycić nasze oczy widokiem. Ma wspierać nas emocjonalnie w niełatwym bycie. Park pozostawiony sam sobie, bez ogrodnika, zamienia się w bezładne zbiorowisko drzew. Wymaga on bowiem nieustannej troski, bez której zarasta dendrologicznie obcym chwastem. Park dlatego może być piękną i działającą na wyobraźnię metaforą cywilizacji. Z jednej strony przyrodniczym obrazem jej ciągłości, zaś z drugiej cywilizacyjnej czkawki, a nawet jej kompletnej zapaści. I to jest właśnie los parku w Zatoniu, o którego pierwotnej urodzie wiadomo jedynie z przekazów.

Kiedy się stoi w środku zrujnowanej budowli, ma w głowie jego historię i długą listę kolejnych właścicieli, boleśnie czuje się tą specyficzną dla Lubuskiego niszczycielską siłę Historii. Z martwego i przygnębiającego gruzowiska wyłania się przerażający gnom zniszczenia. Brzydoty jego barbarzyńskiej mordy nie można przypisać jakiejś konkretnej nacji. Gnom jaki ujawnia się w ruinach zatońskiego pałacu nie ma narodowości. To raczej autochton, przypisany do miejsca, ale też i przedstawiciel gatunku pojawiającego się wszędzie tam, gdzie kanwa dziejowa rwie się i traci ciągłość.

W moim odczuciu pałac i park brutalnie niczym Janusowe oblicza, uwidaczniają obiektywną urodę i jednocześnie cywilizacyjną brzydotę naszego regionu. Wszystko zależy od punktu widzenia. Dostrzec można wszystkie możliwości tej ziemi, często pięknie wykorzystywane, ale bodaj znacznie częściej rodzące zgniłe owoce utraconych szans, animalistycznej dewastacji i bezmyślnego zaniedbania.

Pałac i jego kolejnych właścicieli, a także znamienitych gości tychże właścicieli zostawimy w spokoju. Pójdźmy z historią pod rękę na spacer do parku. Park, a właściwie to co pozostało po założeniu parkowym sprzed półtora wieku, jest dziełem najbardziej wówczas wybitnego pruskiego architekta krajobrazu, Josepha Petera Lenne. To osoba o najwyższych kwalifikacjach w tej branży.

Osiągnięcia zawodowe Josepha Petera Lenne są imponujące. Pochodził z rodziny w której ugruntowana była tradycja zakładania i uprawiania parków. Peter w odróżnieniu od ojca i dziadka, ukończył wyższe studia biologiczne. Był nie tylko praktykiem, ale posiadał rozległą wiedzą akademicką. Karierę rozpoczął w 1812 od Koblencji, gdzie został mianowany dyrektorem ogrodów przez ostatniego francuskiego prefekta Julesa Doazana. Po wojnach napoleońskich Koblencja została włączona do Prus. Równolegle Lenné pracował w wiedeńskim pałacu Schönbrunn, letniej siedzibie austriackich cesarzy. W 1816 roku otrzymał stanowisko Asystenta Ogrodnika do Dyrektora Ogrodu Dworskiego w Sanssousi w Poczdamie letniej rezydencji pruskich królów. Równolegle realizował wiele innych projektów. Podczas realizacji jednego z nich spotkał najbardziej wówczas sławnego pruskiego architekta Karla Fryderyka Schinkla. Tego o którym jest jedna z opowiedzianych tu anegdot. Dzisiaj park w Schoenbrunie i Poczdamie, należą do Światowego Dziedzictwa UNESCO.

I tego właśnie Lenne księżna Dino, czyli nasza Dorota de Talleyrand zaprosiła do Guentersdorf, czyli Zatonia. Księżna Dorota, która na stałe mieszkała w Żaganiu, lubiła w Zatoniu, a wtedy Guentersdorfie, spędzać miesiące letnie. Może oprowadzając po zaniedbanym przez poprzednich właścicieli parku pruskiego króla Fryderyka Wilhelma IV, gospodarza parku przy w Sanssousi, poczuła potrzebę posiadania równie pięknego parku. Wraz z Lenne do Zatonia przybył także Schinkel, któremu poleciła przeprojektowanie pałacu.

Park zaprojektowany został z podziałem na strefy. W pierwszej, najbliższej pałacu, znajdował się frontowy podjazd, ozdobiony dwoma rabatami kwiatowymi. Jedna z fontanną w kształcie kielicha, a druga z brązową rzeźbą przedstawiającą chłopca z łabędziem. Rzeźba była dziełem Teodora Kalidego, znanego niemieckiego rzeźbiarza. Taką samą kupił później król Fryderyk Wilhelma IV. Prezentowana w 1851 roku na pierwszej światowej wystawie w Londynie, spodobała się królowej Wiktorii, która zakupiła ją do swoich ogrodów.

W bliskim otoczeniu oszklonej i obrastającej w pnącza i bluszcze oranżerii, stała antyczna rzeźba kobiety oraz najprawdopodobniej sarkofag rzymski z III wieku, który w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się w Muzeum Narodowym w Warszawie. Północną część zajmował ogród ze ścieżkami, klombami, ogród różany. Ścieżki wysypano akwamarynowym szklanym żużlem, jaki powstaje przy wytopie rudy darniowej. Płynący strumień spiętrzono, aby powstał staw, na którym była niewielka wyspa. Dalej na na wschód ogród przechodził w łąkę nazwaną imieniem siostry księżnej Joanny. W jej centrum rośnie do dzisiaj rozłożysty dąb nazwany imieniem Maurycego Talleyranda. Na wschodniej części łąki usypano kopiec zwieńczony drewnianą altaną. W kopcu zrobiono grotę, a w jej pobliżu była trzecia fontanna. Dalej las iglasty. Osią założenia była szeroka aleja lipowa ciągnąca się od oranżerii do samego końca parku.

Park i dendrologiczne zasoby zostały szczegółowo w latach pięćdziesiątych opisane. Zanotowano imponujące rozmiarem gatunki drzew pomnikowych oraz świetnie zaaklimatyzowane gatunki drzew egzotycznych. Podziw budziły choiny kanadyjskie, alaria japońska, cypryśnik błotny czy tulipanowiec. Kolejna inwentaryzacja przeprowadzonej w 1983 roku, potwierdza istnienie resztek dawnego drzewostanu. Po wojnie jednak zniszczono pałac a pod zarządem Lasów Państwowych park dziczał. Nie doceniono wybitnego projektu architektury ogrodowej. Pobliże pałacu ustanowiono rezerwatem przyrody, a polany wschodnie zalesiano. Przeprowadzony w latach osiemdziesiątych spis potwierdził resztki pierwotnego drzewostanu, ale i unaocznił skalę zniszczeń. Zniknęła część gatunków drzew, które rosły w parku ledwie trzydzieści lat wcześniej. Tym niemniej park ma swój urok a wiosną uroku dodaje mu kwitnące poszycie, w którym na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim zawilec gajowy, kokorycz pusta, śnieżynka przebiśnieg, złoć żółta i dzika konwalia majowa. Pachnie też czosnek niedźwiedzi rosnący tu w sporej ilości.

Zabytkowy Park w Zatoniu jest ekologicznym zapisem politycznych i społecznych zawirowań wywołujących przerwanie ciągłości cywilizacyjnej. Warto ten aspekt dostrzec spacerując po tym pięknym parku. Może dziedzictwo księżnej Doroty, dla uratowania którego co jakiś czas pojawia się kolejny projekt odnowy, doczeka się w końcu mądrego gospodarza, jak ten no którym kolejna opowieść.

 

Opracował: Krzysztof Chmielnik

najnowsze z Lubuskiego

popularne

Skip to content