Jeden z naszych największych powojennych. Poeta, piosenkarz, kompozytor, malarz i architekt. Wielka indywidualność. Z pozoru człowiek poważny i pozbawiony poczucia humoru, w opinii najbliższych obdarzony osobowością niemalże kabaretową. Prawdziwy artysta, który jak nikt potrafił hipnotyzować słuchaczy pięknem, żyjący w swoim świecie. Kochał sport, nałogowo oglądał „Plebanię”, a w domu miał „dwie lewe ręce”.
Marek Grechuta nigdy nie oglądał się na żadne otaczające go trendy, chadzał wyłącznie własnymi ścieżkami. Kiedy słyszał pochwały i komplementy albo kiedy nazywano go artystą ponadczasowym, budującym międzypokoleniowe mosty, reagował z typową dla siebie skromnością. Zmarł nagle na w poniedziałek, 9 października 2006 roku. Przyczyną śmierci była ciężka niewydolność krążenia. Osiem dni później spoczął w Alei Zasłużonych cmentarza Rakowickiego w Krakowie.
W naszym archiwum znalazłam nagranie z lutego 1980 roku. Po koncercie, w Hali Ludowej w Zielonej Górze, z artystą spotkali się Andrzej Nawrocki i Arkadiusz Olszowy.
14 lat później, w 1994 roku, w nieistniejącym już Hotelu Polan – także po koncercie, rozmawiałam z Markiem Grechutą.